Znowu nie było mnie tydzień, ale musicie mi wierzyć, że to się zmieni. Sama nie lubię takiego nieregularnego pisania, więc nie ma innej opcji :)
Dziewiątą niedzielę ominęło olejowanie, na rzecz mycia włosów szamponem Barwa z czarną rzepą. Podobno warto nakładać olej, nawet przed nim, ale ja zwyczajnie mam ochotę sobie wtedy odpuścić. Zwłaszcza, że naprawdę rzadko kiedy pomijam ten punkt, a jeśli oczyszczam pasma to chcę je oczyścić dokładnie. O dziwo, wcale im to nie przeszkadza (nawet wręcz przeciwnie), dlatego zastanawiam się, czy nie robić tego częściej, lub nie kupić szamponu z mocniejszymi detergentami. Jestem bliżej drugiej opcji, bo widzę, że włosy w rejonach blisko skóry głowy zachowują się, jakby miały niższą porowatość, niż reszta.
Już po myciu na pół godziny nałożyłam pod czepek maskę BingoSpa - kaszmir i kolagen z kilkoma kroplami gliceryny. Spłukałam i na tyle samo czasu, też pod czepkiem zostawiłam maskę do włosów brązowych Marion (którą dostałam od Eter ;*, a o której zrobię na pewno osobną recenzję, nie będę więc w tej chwili rozpisywać się, co do wrażeń)z dolewką oliwy z oliwek. Na koniec, na moment standardowo odżywka Garnier, Oleo Repair.
Włosy rozczesałam Tangle Teezerem, końcówki zabezpieczyłam jedwabiem w płynie od Green Pharmacy i rozprowadziłam (nie ugniatając) niewielką ilość żelu Cien. Kiedy pasma już trochę podeschły, splotłam kucyk, ponawijałam według mojego sposobu (post o nim, klik) i poszłam spać.